Jadąc pierwszy raz do miasta X lub państwa Y wyrabiasz sobie zdanie o wszystkich jego mieszkańcach na podstawie obserwacji wysnutych podczas pierwszych minut czy godzin tam spędzonych. A więc ogromna odpowiedzialność spoczywa na osobach, które spotkasz w pierwszej kolejności, bo to właśnie one wyrobią w twojej głowie zdanie na temat ogółu. Taka właśnie odpowiedzialność spoczywa na kilku lub kilkunastu pierwszych osobach. Jeśli zaraz po przylocie do miasta X już na lotnisku spotkasz się z opryskliwością 3 osób, taksówkarz również będzie nieprzyjemny i kilka kolejnych osób rownież, wówczas uznasz to miasto za siedlisko gburów i nie będziesz miał ochoty więcej do niego wracać. Wszystko przez niewielką grupę przypadkowych osób.
Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że kilkuletnia praca nad rozwojem VitWoman, sposonorowanie spotkań blogerskich, wysyłanie produktów do testów i upominanie się o recenzje i odpowiadanie na kilkadziesiąt maili miesięcznie pozwoliły mi wyrobić sobie zdanie o pewnej grupie blogerów.
Może po prostu mam pecha. Może wciąż jestem zbyt pobłażliwa, może zbyt często ufam ludziom. Jednak podejmując się współpracy z jakąkolwiek firmą chcę dać z siebie 110%. 100% zapewnionych efektów + 10% elementu zaskoczenia, który ma pokazać danej firmie, że warto ze mną wspólpracować. Tego też wymagam od osób, które polecam firmom, lub są częścią tej współpracy. Ustalenia z blogerami zawsze wyglądają perfekcyjnie, w praktyce jednak musiałam wysyłać ponaglenia ponieważ dawno minął ustalony termin realizacji, czasami zdarzało się, że kontakt z blogerką, która otrzymała produkt do testów całkowicie się urywał. Perełką sprzed kilku ostatnich tygodni jest lokalna blogerka, która sama wyraziła chęć przetestowania ośmiu produktów, a reakcją na moje pytanie, kiedy mogę spodziewać się recenzji było usunięcie się z grupy i mnie ze znajomych.
Szanując swój czas i firmy, które ze mną współpracują, a także mając świadomość, że „nikt nie zrobi tego lepiej niż ja sama” postanowiłam zostać blogerką urodową. Dzięki temu nie składam obietnic bez pokrycia, nie muszę tłumaczyć się i „świecić oczami” za kogoś i nie mam uwag co do jakości swoich recenzji. Od kilku miesięcy jestem zapaloną blogerką urodową, o czym nie wiedzą nawet najbliżsi znajomi. Blog urodowy to moje alter ego. Piszę go anonimowo i z każdym dniem zatracam się w nim coraz bardziej.
Muszę przyznać, że do tej pory myślałam, że blogerki kosmetyczne idą na latwiznę. Książkę, by zrecenzować trzeba najpierw przeczytać, przeanalizować, zrozumieć, wyciągnąć wnioski. Takie blogi darzę największym szacunkiem. Blogi parentingowe to niesamowita organizacja czasu przy małym dziecku. Blogi specjalistyczne i rozwojowe wymagają wykazania się wiedzą eksperta. Wydawało mi się, że tylko blogi urodowe nie wymagają żadnej pracy, a zakładane są wyłącznie po to, by wyłudzać od firm kosmetyki na barter.
Od kilku miesięcy pracuję nad swoim blogiem urodowym. Przyłapuję się na tym, że trzymając nowy produkt w drogerii i zapoznając się z jego składem widzę oczami wyobraźni sesję zdjęciową, jaką chciałabym wykonać temu produktowi. Wszelkie kosmetyki pielegnacyjne stosuję z większą uważnością. Przyglądam się jak moje ciało reaguje, po jakim czasie pojawiają się zmiany, czy dostrzegam jakieś wady produktów.
Dzięki temu blogowi udało mi się także wejść do świata blogerek urodowych, dzięki czemu udało mi się wyciągnąć poniższe wnioski.
Czego nie wiedziałam o blogerkach urodowych?
1. Blogerki urodowe wiedzą co to praca i pasja.
Naprawdę zaczęłam to lubić. Testowanie i poznawanie kosmetyków, przyglądanie się ich działaniu i prezentowaniu obiektywnej opinii, takiej, która będzie miała się w przyszłości przydać czytelnikom jest naprawdę fascynujące. Dopiero kiedy sama zaczełąm to lubić dostrzegłam pasję w innych. Poznałam dziewczyny, które kochają mocny, wyraźny makijaż i uwielbiają się dzielić swoimi pomysłami. Ja do tego etapu zapewne nigdy nie dotrę, tym bardziej szczerze je podziwiam. Odkryłam profesjonalne blogi, za którymi stoją zwyczajne dziewczyny, które blogowanie traktują równie poważnie, jak twórcy blogów specjalistycznych. To na pewno nie są zlepki pseudorecenzji produktów za grosze, które udało się „wysępić” od podrzędnych marek.
2. Blogerki urodowe lubią się wspierać.
Do tej pory miałam styczność z blogerkami, które każdą współprace traktowały, jak kolejny schodek w stronę fejmu i skrzętnie ukrywaly przed światem, jak udało im się pozyskać kontakt do danej firmy i przekonać ją do współpracy. Temat tabu. Kiedy pierwszy raz rzuciła mi się w oczy informacja pewnej blogerki, ktora opisała formę współpracy z pewną firmą i udostępniła wszystkim prywatny adres mailowy osoby zajmującej się marketingiem tejże firmy, zachęcając, by korzystać, bo warto, myślałam, że to ewenement. W niedługim czasie zaobserwowałam, że inne dziewczyny również tak robią, a teraz wiem, że jest to na porządku dziennym. Niesamowite.
3. Blogerki urodowe nie rywalizują ze sobą.
Zapewne są i takie, dla ktorych rywalizacja jest istotnym elementem blogowania. Jednak chęć udowodnienia innym, że jest się w czymś najlepszym występuje nie tylko w blogosferze. Poznałam w ostatnim czasie wiele dziewczyn, dla których wsparcie i wędrówka w grupie są znacznie ważniejsze niż sukcesy w pojedynkę.
4. Blogerki urodowe są bardzo kreatywne.
W ciągu tych kilku miesięcy mojej przygody z blogiem kosmetycznym zostałam zaproszona do wielu projeków między blogerkami, które naprawdę zaskoczyły mnie kreatywnością. Niestety nadmiar pracy uniemożliwił mi udział, jednak, gdyby nie fakt, że blog kosmetyczny wciąż jest na drugim planie, na pewno chętnie bym się zaangażowała.
5. Blogerki urodowe są ambitne.
Tak, do tej pory blogerki urodowe kojarzyły mi się ze słynnym KOM/KOM i OBS/OBS, ale okazało się, że wcale nie znam blogerek urodowych, bo te blogi, które do tej pory rzucały mi się w oczy wcale na takie miano nie zasługują. Wiele blogów rozwija się w błyskawicznym tempie. Pojawiają się na nich profesjonalne zdjęcia i niesamowicie wnikliwe recenzje. Mam także listę swoich ulubionych blogów, od których chcę się jeszcze wiele nauczyć.
6. Blogerki urodowe mają władzę.
Już wiele linijek temu można było zastanowić się nad tym, po co wciąż wracam do tych nieszczęsnych blogów urodowych skoro jestem do nich tak bardzo zrażona. Sęk w tym, że recenzje na blogach wciąż wypadają wiarygodniej niż te zaprezentowane na stronach sklepowych czy portalowych, dlatego wciąż zależy mi, by pakiet współpracy, którą oferuję zawsze zawierał recenzje na blogach, ponieważ 90% marek jest zainteresowanych takimi publikacjami. Stąd też pomysł na stworzenie własnego bloga urodowego.
7. Blogerki urodowe szybko wchodzą w interację
Zakładając konto na instagramie myślałam, że czeka mnie długa praca nad pozyskiwaniem aktywnych obserwatorów. Okazało się, że już same estetyczne zdjęcia przyciągają uwagę i grono dziewczyn chętnie zadaje pytania o skuteczność, cenę lub dostępność prezentowanych produktów. Chętniej nawiązują rozmowy w prywatnych wiadomościach, dopytują o elementy wystroju zawarte na zdjęciach. Są zainteresowane zawieraniem dłuższych znajomości.
Dziś mam wrażenie, że wrzucenie wszystkich blogów urodowych do jednego worka wyglądało tak, jakbym stała na plaży (zwłaszcza takiej mało atrakcyjnej) i z jej perspektywy oceniała całą wyspę. Strasznie to było powierzchowne, jednak na swoje usprawiedliwienie mam niezbyt ciekawe wieloletnie doświadczenia. To nie znaczy, że teraz będę ozłacać blogi kosmetyczne. Po prostu cieszę się, że udało mi się przebić przez mgłę, którą stworzyły blogerki niezasługujące na uznanie i dostrzec te, z którymi warto współpracować.
Podaj linka! Podaj linka! Ja też poznałam trochę blogerki urodowe i też mnie zaskoczyło jak sobie pomagają, może nawet przyjaźnią. Chyba na insta widać to najlepiej. No i super!
Powodzenia na nowej grodze życia! 😉
Na razie nie nazywałabym tego nową drogą. Być może niedługo uznam, że jednak nie mam na to czasu, albo w ogóle już tego nie czuję. Kobieta zmienną jest 😀
Niestety, mnie też czasem rozwala współpraca z ludźmi, którzy nie potrafią podejść poważnie do tematu. Ostatnio umawiałam się na termin z jedną osobą, ja podałam ten termin wyżej, a wczoraj dowiedziałam się od wykonawczyni, że trzeba go o miesiąc przesunąć, bo się nie wyrobi. I kto wychodzi na debila przed zleceniodawcą? Ja 🙁