Dlaczego częściej tracę przyjaciół niż ich zdobywam?

Polub i udostępnij:
fb-share-icon0
Tweet 20

Znowu mnie to dopadło, a już tak długo było dobrze. Nie super, ale dobrze. I znowu mam wrażenie, że głowa mi zaraz eksploduje, jeśli nie wyrzucę tego z siebie, a jeśli już wyrzucę, wiem, że eksploduje z wyrzutów sumienia, że komuś o tym powiedziałam. Masz tak czasami? I mimo tego, że masz mnóstwo przyjaciół, którzy nigdy cię nie zawiedli, jest coś, czego nie możesz im powiedzieć, bo mogliby odwrócić się od ciebie, bo by nie zrozumieli, albo sama w końcu byś ich odsunęła sądząc, że wciąż cię oceniają?

dlaczego tracę przyjaciół

Kiedy poznajesz nowych ludzi, to ty decydujesz ile dowiedzą się o tobie. Na twoich opowieściach zbudują sobie pewnego rodzaju fundament. Szkielet, który zaczną oblepiać własnymi spostrzeżeniami na twój temat, ale to w dalszym ciągu ty decydujesz, jak będą cię postrzegać. Mogą zaobserwować jakim jesteś rodzicem, jak układa ci się z mężem, co lubisz jeść, jakie ksiażki czytać i jakiej słuchasz muzyki, ale to nie to sprawia, że się znacie, i że od razu stają się przyjaciółmi. Mówisz im tyle, ile chcesz, by wiedzieli. To nie znaczy, że ich okłamujesz, po prostu uważasz, że nie potrzebują wiedzieć więcej. Tyle im wystarczy, by wasza znajomość mogła się rozwijać, być może przerodzić w przyjaźń, a wtedy podejmiesz decyzję, czy chcesz zdradzić więcej.

To, o czym myślisz przed snem, to, co sprawia momentami, że czujesz się niesamowicie samotna, choć przecież masz wokół siebie mnóstwo przyjaciół i znajomych, którzy na pewno za coś cię podziwiają, izoluje cię od ludzi. Otoczona szklaną bańką potrafisz pokazać, że jesteś dobrą osobą, szczęśliwą (choć być może tylko z pozoru), spełnioną, ale bańka chroni cię przed czymikolwiek dotykiem, by nikt nie poczuł twojego chłodu. Sama separujesz się od tych, którzy chcą być przy tobie, jednocześnie narzekając na samotność.

Czasami nie wytrzymujesz, w przypływie słabości otwierasz się przed kimś. Na pewno jest ci lżej, zdecydowanie. Twoje samopoczucie znacznie się poprawia, ale co dalej? Kiedy jest już lepiej, żałujesz, że się otworzyłaś, pokazałaś jaka jesteś słaba i niedoskonała. Jak bardzo różni się twoj wewnętrzny świat, od tego, który można zaobserwować na zewnątrz. Jak bardzo niepotrzebne było obarczenie tym wszystkim kolejnej osoby, na której zaczynało ci zależeć. Już wiesz, że w końcu odsuniesz ją od siebie, bo nie będziesz mogła znieść świadomości, że być może ocenia cię za każdym razem gdy na ciebie patrzy. Odsuwasz się, izolujesz. Tracisz przyjaciela, choć właśnie pokazałaś, że można mu zaufać. Uciekasz. Nie pierwszy i nie ostatni raz.

Czasami jesteś szczęśliwa, że jesteś w gronie osób, które nic nie wiedzą, nawet się nie domyślają. Dzięki temu na chwilę zapominasz, wydaje ci się, że twoje życie jest tak samo proste jak ich. Ale w końcu zaczyna cię to męczyć. Zlościsz się, że pomagasz osobom, które nie są wstanie pomóc tobie, a przecież wystarczyłaby tylko szczera rozmowa. Nic więcej. Nie masz też pewności, czy te osoby chciałyby znać całą prawdę o tobie. Czy nie wolą ciebie zamkniętej w modelu, który wspólnie stworzyłyście. Bo tak lepiej, wygodniej, bo to jest mniejszym dla niej obciążeniem.

Dlatego wolisz nie mówić nic, ale czujesz pewien niedosyt, bo przyjaciel nie do końca spełnia swoją rolę w twoim życiu. Jest, spędzasz z nim czas, namawiasz na spontaniczny wypad gdziekolwiek, albo właśnie gdzieś, gdzie potrzebujesz być, ale on tego nie wie, nie rozumie. Więc wracasz do domu i znów siadasz w fotelu z podkulonymi nogami i zastanawiasz się, co dalej i jak dobrze byłoby mieć w kimś oparcie. 

7 komentarzy

  1. Boję się skomentować ten wpis, jest mi bowiem bardzo bliski. Z niektórymi zdaniami mogłabym się stopić w jedną, dobrze uformowaną całość.
    Wiesz, jeszcze nie jestem pewna, dlaczego niektórych dotyczy autoalienacja, o której napisałaś (wolę pisać w liczbie mnogiej niż o własnym doświadczeniu), ale doszłam do wniosków, których jestem absolutnie prwna. Odkrywanie siebie wymaga odbiorcy komunikatu, który rozkłada ludzi (jako zjawiska pogodowe) na czynniki pierwsze, analizuje globalnie, nie ograniczając się do własnego tylko doświadczenia. I nie chodzi o to, żeby wiedział o tobie dużo i mógł połączyć fakty, tylko potrafił zrozumieć treść, którą mu przekazujesz, choćby miał o tobie blade pojęcie. Ale to jest dopiero dobry materiał na przyjaciela, którego się nie odrzuci, w grę wchodzi jeszcze wiele czynników. I żeby nie przedłużać napiszę, że – parafoksalnie – najlepiej w roli mojego przyjaciela sprawdza się mój mąż, choć tak naprawdę głupio mi, że zbyt osobistym komentarzem potraktowałam Twój osobisty wpis. Przepraszam. Starałam się pisać mocno bezosobowo, ale i tak widzę w nim za dużo emocji.

    1. Author

      Ze wszystkim jak zwykle się zgadzam. Nawet z tym, że mąż może być najlepszym przyjacielem. Związek z moim mężem zbudowaliśmy na przyjaźni i teraz śmiało po czternastu wspólnych latach mogę powiedzieć, że jest jednym przyjacielem, który aż tyle ze mną wytrzymał 🙂

  2. Właśnie tak się czuję. Trudno mi komuś zaufać i z kimś się zaprzyjaźnić na 100% dlatego raczej nie mam osoby którą mogłabym nazwać przyjacielem

  3. Na początku jest radość i ulga, a potem trudno spojrzeć w oczy. Myślę każdy miał kogoś takiego i tak się otworzył. Tylko co z tą drugą osobą, która nagle odstawiona nie wie czy dobrze w tej roli przyjaciela się spełniła. Chyba nie, skoro została tak szybko odrzucona.

    A może mogę już zdradzić jeden z miliona Twoich sekretów? Ten, na którego podstawie nakręcono taką fajną bajkę o „zielonej” księżniczce?

    1. Author

      Tak naprawdę to nigdy nie myślałam, co czuję druga osoba. Samolubnie?

  4. To bardzo wazne co napisałaś o mężu, że budowaliscie na przyjażni:) Ja tez po 14 latach czuję, że to najwięszy fundement zwiazku:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.