Przez kilka lat pracowałam w firmie prowadzącej sprzedaż suplementów diety. Przez internet. Głównie tabletek na odchudzanie. Choć nie tylko. Przyglądałam się jak wygląda nadanie marce wizerunku, renomy. Jak dba się o reklamę i zaciera ręce przy każdej kampanii. Jak igra się z nadzieją i ludzką naiwnością.
Czy tabletki były skuteczne? Może były. Miały przecież określony skład. Przyspieszały metabolizm, dodawały energii, by móc ją spożytkować podczas ćwiczeń. Miały pomóc, a nie zdziałać cuda. Ludzie ślepo wierzyli, że jedna tabletka dziennie stosowana sumiennie przez miesiąc zapewni im -12 kg. Ba, byli nawet tacy, którzy wierzyli, że ten efekt będzie powyżej 20 kg. Byli dumni ze swojej sumienności. Wierzyli, że to wystarczy. Musi wystarczyć, bo przecież zapłacili i tego wymagali, choć ich zaanagażowanie ograniczało się do pamiętania o tabletce, a nie na przykład o tym, że wieczorem należy ograniczyć jedzenie (najlepiej do zera), że nie ma skuteczniejszej metody na pozbycie się zbędnych kilogramów niż dieta i ćwiczenia. Że choćby tabletki reklamował sam papież, to one i tak nie odmienią ich życia, jeśli sami nie zaczną go zmieniać.
Często zastanawiałam się, co tym ludziom w głowach siedzi. Jaka sytuacja życiowa i jakie wydarzenia przywiodły ich właśnie na naszą stronę i co zmusiło ich do wydania niemałych pieniędzy na tabletki, które miały odmienić ich życie? DESPERACJA. To słowo zawsze przychodziło mi do głowy. Jak bardzo trzeba być zdesperowanym, by kupić np. główki tasiemca, by schudnąć, by szukać w sieci tabletek na bazie amfetaminy, by wydzwaniać po sklepach internetowych i desperacko szukać produktów, które zostały wycofane ze sprzedaży w naszym kraju z powodu zbyt silnych efektów ubocznych. DESPERACJA.
Dzisiaj jestem +20 niż jeszcze dwa lata temu. Pierwszy raz w życiu mam ochotę pozasłaniać wszystkie lustra i najchętniej nie wychodzić z domu. Poza samymi zmianami w wyglądzie odkrywam, coś czego nie odwrócę. Brakuje mi siebie sprzed sześciu lat. Wyglądu, energii, odwagi, pewności siebie, młodości. I choć nigdy jeszcze nie byłam tak daleko jak teraz, brakuje mi mojego życia z tamtego okresu, brakuje mi ludzi, którzy mnie wtedy otaczali, którzy byli przy mnie.
Siedzę więc w taki depresyjny wieczór jak dzisiaj przy komputerze. Kiedy dzieci już śpią, a ja całą uwagę mogę skupić tylko na sobie i robię kolejny rachunek sumienia. Patrzę na palec, na który od wielu miesięcy nie mieści się obrączka i brzuch, który podpiera mi monitor. I pragnę zmian. Ale nie takich za miesiąc czy dwa, tylko już, bo czuję, że jak nic się nie zmieni to eksploduję. Na milion nieszczęśliwych kawałków.
Trafiam na aucje internetowe. I nagle BAM! Tu jest wszystko takie proste. Bielizna wyszczuplająca – efekt powierzchowny, ale balsamy, masła, błota, peelingi… i tabletki dają już przecież efekt murowany. Przeglądam i czytam. I szukam w każdej ofercie jednego jedynego bodźca. Zdania, które trafi we mnie. Które będzie skierowane właśnie do mnie, bym bez namysłu kliknęła KUP TERAZ. Tak, to jest ten stan. To jest ta desperacja, której jeszcze kilka lat temu nie rozumiałam.
OTRZĄSAM SIĘ. Wypadłam z transu. Dzięku Bogu. Ile osób w tym czasie zamówiło? Ile z nich za miesiąc będzie szczęśliwszych i czy ja nadal będę tkwiła tutaj, bojąc się zrobić pierwszy krok od razu przewidując porażkę? Być może łatwiej jest zgonić niepowodzenie na nieskuteczność tabletek niż na swoje słabości, brak silnej woli, klęskę poniesioną z samym sobą.
Mnie zawsze dziwiło, że ludzie naprawdę wolą nafaszerować się proszkami, założyć obciskającą bieliznę i oczekiwać na cud, zamiast zmienić nawyki żywieniowe i iść chociaż na spacer.
Zdecydowanie polecam zacząć od dietetyka, badań i zdrowego żywienia. Wiem, łatwo mówić, bo sama mam trochę do zrzucenia – 10 byłoby ok 😉 Powodzenia życzę i trzymam kciuki :*
Nie wiem, czy aktualne, ale mogę się podzielić swoją radą. Miałam podobnie, w sklepach nie było dla mnie ubrań. Dziś jestem 31 kg lżejsza i walczę o pozbycie się pozostałych 9. Mi pomogła zmiana myślenia. Wszędzie trąbią, że odchudzanie 1000 kcal to głodówka i będzie efekt jojo, znów inni trąbią, że najlepiej chudnąć 05 – 1 kg tygodniowo, bo tak zdrowo. Jest jeszcze całe mnóstwo różnych teorii i gdy się u nas nie sprawdzają, poddajemy się, zamiast wsłuchać się w swój organizm. Ja chudnę mniej więcej 1 kg miesięcznie, a czasem mniej. Regularnie biegam od 5 miesięcy. Diety specjalnej nie mam. Podejmowałam próby, ale jakoś ciągle nie wychodzi. Schudnięcie 31 kg zajęło mi ponad 3 lata. Wsłuchałam się w swój organizm i wiem, że to moje maksimum, a wszystkie kombinacje kończą się porażką. Gdybym tego nie zrobiła, pewnie do dziś ważyłabym prawie 100 kg i nadal czekałabym na cud odkrycie, które pozwoli mi racjonalnie zrzucić te kilogramy. Przechodziłabym na kolejne diety, na których chudnę 2-3 kg od razu, a potem dalej 0, – 1 kg miesięcznie i poddawałabym się, „bo nie działają”. Gdy mówię, że chudnę 1 kg miesięcznie, słyszę, że coś nie tak, bo to za mało, a ja znam swoje ciało i wiem, że tak już mam i uzbrajam się w cierpliwość.