Jak się nie zabić i nie zwariować? Recenzja książki.

Polub i udostępnij:
fb-share-icon0
Tweet 20

Czytam kolejne linijki i mam wrażenie, że przekraczam granice czyjejś prywatności. Zastanawiam się, czy jestem osobą godną, by dźwigać to brzemię, aż w końcu uzmysławiam sobie, że trzymam w rękach coś, co autorka świadomie poddała ocenie innych. Zastanawiam się, czy byłabym do tego zdolna i doskonale wiem, że nie, bo równie intymne zapiski skrywa folder na moim komputerze, który wiem, że nie ujrzy światła dziennego. Jak się nie zabić i nie zwariować? Nie wiem, bo mimo wszystko nie otrzymuję odpowiedzi na to pytanie.

Przez moment autorka książki „Jak się nie zabić i nie zwariować” jest mi bardzo bliska. Mamy podobne doświadczenia, podobnie dziecięcymi oczyma postrzegamy świat, podobnie go interpretujemy i niemalże tych samych kwestii nie jesteśmy w stanie pojąć. Nie opowiadałam o tym nigdy, bo są granice prywatności, których nie przekroczę. Dlatego, że nie dotyczą wyłącznie mnie. Chronię i szanuję prywatność bliskich, nawet kosztem własnej autoterapii. Właściwie ciężko chyba mówić o terapii poddając ocenie obcych ludzi własne przeżycia.

Wydawało mi się kiedyś, że w tym właśnie jest metoda. W niezwykle ciężkim okresie swojego życia założyłam prywatny blog, do którego dostęp miało dosłownie kilka osób, które można policzyć na dłoni jednej ręki. Były to osoby, które myślałam wtedy, że troszczą się o mnie, potrzebują wiedzieć, co dzieje się w mojej głowie, chcą wspierać. Niestety, w okresie kiedy najbardziej ich potrzebowałam, kiedy całą sobą krzyczałam, że tonę, zainteresowanie mną i moim blogiem spadło do zera. Nie mogę winić nikogo, że przełożył własne życie i problemy, nad moje wpisy, czasami całkowicie bez składu. Nie winię.

jak się nie zabić i nie zwariować

Zostałam sama ze sobą i właśnie w tym momencie zdałam sobie sprawę, że jest to jedyna osoba, która zawsze przy mnie będzie i to z nią muszę nauczyć się komunikować. Wprost. Bez ukrytych komunikatów i próśb o uwagę, wysłuchanie i wsparcie. Do podobnych wniosków dochodzi autorka książki.

Trudno jest zmienić myślenie o 180 stopni. Wystarczy jednak. ze każdego dnia, widząc się w lustrze, uśmiechniesz się do siebie. Taki mały gest może zapoczątkować zmianę. Nienawiść do siebie i brak akceptacji nie biorą się z powietrza. Zawsze stoi za nimi jakiś powód. Czasami jest to rodzaj samoobrony, a czasami – kary. Ciągłe sprzeczki i kłótnie ze sobą mogą jednak człowieka zmęczyć. Warto poznać siebie i zrozumieć. – pisze Justyna Suchanek.

Zaczęłam pisać od nowa. Boleśnie wprost, bez metafor, mamienia siebie i innych. Tak, jak chciałabym, by mnie usłyszano.  Otwarcie, bo bez poddawania ocenie. Prawdziwą historię znają trzy osoby. Te które posadziły mnie naprzeciw siebie i skłoniły do mówienia. Dały mi pewność, że to jest mój czas, ten czas, który chcą poświecić moim problemom i pomóc mi w oczyszczeniu. Bez oceniania. Bez narzucania, co muszę lub co powinnam. Wiecie, jaką wartość mają rady typu „nie powinnaś tyle o tym myśleć” lub „zapomnij o tym”? No właśnie. Wiem, że od tych osób nie usłyszę takich słów. Ale to ja wybrałam te osoby. To ja sama opowiedziałam im swoją historię i to ja zdecydowałam się na usłyszenie ewentualnych słów krytyki ze strony tych osób.

Musimy mówić o swoich problemach tak długo, aż ktoś nas w końcu usłyszy, aż ktoś wreszcie nam uwierzy i pomoże. Nikt nie wie, co siedzi nam w głowie, a nie ma nic gorszego niż milczeć w cierpieniu. Powinniśmy przygotować się na to, że nie każdy umie nas zrozumieć.

Justyna Suchanek książką „Jak się nie zabić i nie zwariować” zabiera nas wszystkich – czytelników do swojego świata, w którym jeszcze całkiem niedawno musiała radzić sobie z problemem alkoholowym ojca, depresją, kilkoma próbami samobójczymi, pobytami w zakładach psychiatrycznych, autodestrukcyjnymi myślami.

Prawda jest taka, że nie chciałam żyć. Nie widziałam sensu ciągnąć tego dłużej. Czułam się niepotrzebna, niekochana. Myślałam, że moja śmierć nic nie zmieni, że nikt nie zauważy, że zniknęłam.

Autorka, z racji młodego wieku, wiele uwagi poświęca okresowi dojrzewania. Opowiada o uczuciach towarzyszących buntom, próbach zwrócenia na siebie uwagi, metodach radzenia sobie z emocjami, których nie rozumiała. Ma świadomość, że jest kochana przez rodziców, sama również ich bardzo kocha, jednak nie jest w stanie poprosić ich o wsparcie. Sukanek to nie jest odosobniony przypadek. Wiele nastolatek ma zachwiane poczucie własnej wartości. Dowodem tego są cytaty współczesnej młodzieży przytoczone przeze mnie we wpisie Chcę być kimś!

„Jak się nie zabić i nie zwariować” to nie jest poradnik. Nie zawiera jasnych rad ani sugestii. Mówi o tym, jak autorka dzięki terapii odnalazła drogę do siebie i uporządkowała własne uczucia, ale nie daje klarownych wskazówek, jak zwalczać myśli samobójcze, gdzie szukać pomocy (lub gdzie jej nie szukać), kiedy należy uzmysłowić sobie, że potrzebna jest pomoc?

To czysta forma pamiętnika. Zapiski tworzone na przestrzeni lat dają obraz jednego konkretnego przypadku, który właściwie nie wiadomo, czy dzięki woli walki, czy determinacji rodziny, staje na nogi i jest w stanie otwarcie opowiadać o swoich niezwykle prywatnych przeżyciach.  Niemniej po książkę powinny sięgnąć dziewczyny w okresie dojrzewania, zwłaszcza te, którym brak akceptacji ze strony rodziny, rówieśników, a także ich samych. Odnajdą w lekturze siebie oraz hipotetyczną drogę, która je czeka, jeśli już dziś nie podejmą walki o samą siebie.

Jeden komentarz

  1. Zachęciłaś mnie do przeczytania ksiązki, a wpisam dałaś sporo do myślenia. Temat, kyory poruszyłas, jest mi bliski i tez ostatnio zastanawialam się, na ile chcę się otworzyć na blogu. Z jesdnej strony im więcej pokażę, tym bardziej autentyczna będę, a teksty ciekawsze. Z drugiej – nie jestem gotowa na upublicznianie pewnych rzeczy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.