Pierwszy kwartał roku za nami. Można już więc dostrzec, ile z naszych postanowień noworocznych zaczęło się materializować i ile kroków zrobiliśmy do osiągnięcia wyznaczonych celów. Zaczynam dochodzić do wniosku, że to jednak wiosna powinna być okresem snucia planów. Przyroda budzi się do życia, nam nie brakuje energii i optymizmu. Chce nam się więcej i lepiej. I nawet słoneczny poranek sprawia, że się uśmiechamy, a chyba znacznie lepiej planować przysłość w otoczeniu optymistycznej aury niż w długie, nużące, mroźne wieczory.
Tak szczerze, przyznaję, że ja już powoli nie wyrabiam. Z planami, które chcę wykonać, z poprzeczkami, które chciałabym przeskoczyć i z ludźmi, którym nie sposób dogodzić. Coraz rzadziej myślałam o własnej satysfakcji, a priorytetem było uszczęśliwianie innych. Dzisiaj się poddaję, ale wcale nie czuję się przegrana.
Kiedy rezygnacja jest sukcesem?
– to, że nie doszłam z punktu A do B dzisiaj nie oznacza dla mnie porażki. Czasami właśnie w drodze dostrzegamy więcej. Punkt, do którego dążymy nabiera wyraźniejszych barw, wtedy łatwiej nam się zorientować, że nie jest to ten sam kolor, do którego wystartowaliśmy. Sukcesem jest nie dać pragnieniu, które pchnęło nas do biegu ślepo gnać w kierunku celu. Sukcesem jest możliwość obiektywnej oceny w trakcie drogi, że to dokąd podążamy wciąż jest tym, czego pragniemy. Dotyczy to zwykłych celów, ale także relacji z toksycznymi ludźmi, związków bez przyszłości czy pracy, która miała być spełnieniem naszych marzeń, a nie jest.
– realizacji celu czasami poświęcamy wiele, zbyt wiele. Widzimy tylko punkt, do którego chcemy dotrzeć. Nie ważne jakimi środkami. Nie skupiamy się na tym, co czujemy tu i teraz, liczy się to, co będzie na końcu. Ale to właśnie przebyta podróż wpływa na to, jak smakuje zwycięstwo. Jeśli postępujemy wbrew sobie, jeśli sama droga nie daje nam satysfakcji, efekt również nam tego nie zapewni. Zdobywaniu szczytów, a nie przebywaniu na nich poświęcamy najwięcej swojego czasu. Czasami lepiej jest zatrzymać się i obrać inny kierunek wiatru niż uparcie gnać tam, skąd powrót będzie jeszcze trudniejszy.
– mogłabym zaplanować sobie, że w tym roku wydam swój debiutancki singiel. Pewnie, że bym mogła, a czemu nie? Mogłabym biegać na castingi, przesłuchania, podsuwać swoje demo wytwórniom, wrzucać do skrzynek na listy znanym gwiazdom. Ale co by mi to dało, skoro wiem, że nie umiem śpiewać? Jeśli słyszę od kilku, kilkunastu osób, że się do czegoś nie nadaję, powinnam motywować się słowami „to ja wam pokażę” czy realnie ocenić swoje możliwości? Sukcesem jest umiejętność dostrzegania barier, których nie jesteśmy w stanie pokonać. Przyznanie się przed samym sobą do pomyłki jest sukcesem.
– mając pełno energii i wiary we własne możliwości, wiemy, że jesteśmy w stanie przenosić góry. Ale ile tych gór możemy przenieść w ciągu miesiąca/roku/kilku lat? Czasami snując plany pomijamy fakt, że niektóre cele mogą ze sobą kolidować. Nie jestem w stanie w ciągu roku urodzić dziecka i podjąć się zagranicznego kontraktu. Choć na pierwszy rzut oka w najprzychylniejszych wizjach jest to do wykonania, im bliżej osiągnięcia celu, tym bardziej może wydawać nam się to nierealne. Sukcesem jest rezygnacja z mniej istotnych planów na rzecz tych ważniejszych, których realizacja da nam większą satysfakcję.
Zawróciłam. Zrezygnowałam właśnie z działań, które choć mogłyby być krokiem do przodu wpędzały mnie w stan rozdrażnienia. Zrezygnowałam z kontaktu z ludźmi, którzy odbierali radość z drogi do realizacji kolejnego celu. Od dłużego czasu zastanawiałam się nad tym czy to zrobić i jak to będzie. Dziś czuję się, lżejsza, spokojniejsza, skupiona na tym, co naprawdę dla mnie ważne. Dziś już wiem, że nie chcę niczego robić przez wzgląd na kogokolwiek. Dziś czuję się wolna i wygrana.
Nieumiejętność przyznania przed samym sobą, że dany cel jest niemożliwy do zrealizowania to chyba jeden z największych problemów ludzkości 😉 Zwłaszcza, jeśli pomyślimy o tym w odniesieniu do „wyścigu szczurów” i realizacji ambicji większości współczesnych rodziców przez dzieci… Osobiście jestem przerażona tym, co dookoła mnie się dzieje, a zaczęło się już w Liceum, kiedy z zewsząd dobiegały do mnie informacje o kolejnych, wymyślnych kołach zainteresowań, na które uczęszczali moi rówieśnicy. Często bez jakichkolwiek zdolności czy powołania 😉
Uważam, że ustalenie celu jest kluczowe ale jednak czasami zapominamy, że tak naprawdę ważniejsza jest sama droga. Super tekst 🙂
To bardzo rozsądne podejście. Wychodzę z założenia, że rezygnacja czy modyfikacja celu to nie porażka, to sukces, bo nie tracimy czasu na rzeczy zbędne.
Z resztą w pracy też to się sprawdza, prowadząc projekty dobrze jest co i raz zweryfikować czy cel jest nadal aktualny – czasem w trakcie okazuje się, że nie, a wtedy trzeba projekt zamknąć i nie tracić czasu, pieniędzy i zasobów na jego realizację.
Pozdrawiam:)
Mnie się wydaje, że z każdej porażki można wynieść jakąś lekcję i w sumie to, czy coś jest porażką, czy nie, zależy jedynie od naszego podejścia do danej sprawy. Nie raz przekonałam się w życiu, że coś, co miałam za klęskę, z perspektywy czasu okazało się sukcesem, bo popchnęło moje życie na nowe, lepsze tory 😉
Taki zdrowy egoizm jest nam jak najbardziej potrzebny, jak najdalej od ludzki, którzy wysysają naszą energię. Każda porażka to potencjalny materiał na sukces. 🙂
Bookendorfina
Najważniejsze, że sama przed sobą umiałaś się przyznać, że niektóre rzeczy Cię drażnią i warto z nich zrezygnować. Często to jest najtrudniejsze. 🙂
Czasami po prostu trzeba odpuścić. Spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać się przed sobą samą, że nie dajemy rady jest trudno, ale lepiej tak niż paść.
„Każdą porażkę obracam w sukces” https://www.youtube.com/watch?v=LDHAfUvtJGg