Kiedyś byłam szczęśliwa. Biorąc abonament dla firm zastrzegłam sobie, że nie chcę otrzymywać żadnych smsów z promocjami, nie chcę odbierać telefonów od telemarketerów. Żyłam pełnią szczęścia. Jeśli ktoś dzwonił do mnie, wiedziałam, że dzwoni do mnie, a nie do kolejnej z tysięcy osób na liście. Byłam szczęśliwa. Do czasu.
Wypełnienie ankiety w szpitalu po narodzinach mojej córki „dobrowolnie” wyraziłam zgodę na przetwarzanie swoich danych i wykorzystywanie ich w celach marketingowych. Otworzyłam furtkę telemarketerom, ale żeby po dwa telefony dziennie? Serio?
Zadzwonił dziś przesympatyczny pan niedający mi dojść do słowa z sieci komórkowej informując, że ma dla mnie wspaniały prezent. Lubię prezenty, ale nie te, które są oferowane podczas takich rozmów. Nie dałam rady wcisnąć się między jego potok słów postanowiłam więc przeczekać. Całkiem za darmo przygotowano dla mnie laptop HP (mam swój), nowy telefon (nie potrzebuję nowszego), pakiet niesłychanie szybkiego internetu (mam i w dodatku od niech, ale czy niesłychanie szybki?), nowy numer (lubię stary), mnóstwo darmowych minut, smsów i mmsów, a cały ten prezent zawiązany wstążeczką za 89,99 miesięcznie.
Co zabawne, pan nie spytał, czy interesuje mnie oferta lub czy zgadzam się na podpisanie umowy. Nie. Pan powiedział, że chce tylko upewnić się, że posiada mój aktualny adres zamieszkania, po czym przedyktował go i spytał czy właśnie na te dane ma zostać wszystko wysłane. Przez moment nawet zastanowiłam się czy w adresie nie było błędu po czym wylałam sobie kubeł zimnej wody na głowę i powiedziałam w duchu: zaraz, zaraz, przecież ja tego nie chcę, więc nie ważne jaki ma adres.
Kiedy wreszcie dał mi prawo głosu powiedziałam, że internet od nich wcale nie jest taki wystrzałowy – wiem, bo mam, a mąż dzięki numerowi w ich sieci może wykonywać połączenia wyłącznie stercząc w jednym oknie, bo reszty mieszkania ich zasięg nie zaszczycił.
Spodziewałam się namów, wyjaśnień, nacisków, ale usłyszałam tylko: do widzenia, na co nie zdążyłam odpowiedzieć.
Po kilku godzinach zadzwoniła przesympatyczna kobieta, która miała problem z zasięgiem. Wyłapując co trzecie słowo usłyszałam, że chce mi przysłać całkiem za darmo (tylko koszty przesyłki będę musiała pokryć), bo właściwie zostałam wyłoniona, by mieć możliwość przetestowania czegoś (a z jej tonu wnioskowałam, że to powinien być dla mnie zaszczyt), czym… hmmm…. właściwie sama handluję. Słysząc to, pani z konkurencji szybko się pożegnała i w przeciwieństwie do telemarketera sprzed kilku godzin, dała możliwość odpowiedzenia: do usłyszenia.
Praktycznie wszystkich irytują nachalne telefony telemarketerów, mało kto daje się namówić na ich oferty. Czy doczekamy czasów, w których będziemy się zastanawiać, czym zajmował się zawodowy matrampaż, wyoblarz czy telematketer?
Przesrana praca!