Gdybym miała porównać się do którejś księżniczki z bajki na pewno byłby to Kopciuszek, ale tak jak wszystkie księżniczki, Kopciuszek również marzył o księciu z bajki. Marzyłam i ja. Zwłaszcza po niedzielnej wieczorynce, kiedy nie można było nacieszyć oczu kreskówkami Walta Disneya. Choć tak naprawdę o księciu z bajki zaczęłam marzyć trochę później…
Nie pamiętam ile miałam lat, kiedy zauważyłam, że najmniejszy palec u prawej ręki różni się nieco od pozostałych. Zaczęłam więc porównywać swoją dłoń z dłońmi innych dzieci. Nikt nie miał takiego palca jak mój. Godzinami więc wyobrażałam sobie, że gdzieś tam na świecie (a światem było miasto oddalone od naszego domu o kilkanaście kilometrów) jest chłopiec, który podobnie jak ja zastanawia się, czy ktoś jeszcze ma taki paluszek jak on. I mocno wierzyłam, że kiedyś spotkam tego chłopca i nie będę miała cienia wątpliwości, że jest to mój książe z bajki. I myślałam o tym, że każdy człowiek na ziemi powinen mieć pewną wyróżniającą go cechę, dzięki której będzie mógł odnaleźć swoją drugą połówkę. Przecież wtedy życie byłoby o wiele prostsze.
Kiedy zaczęłam interesować się chłopakami każdy obiekt westchnień przechodził test. Musiałam obejrzeć jego prawą dłoń i dla pewności lewą, kiedy okazywało się, że na prawej nie ma znaku, że jest to mój książe. Im byłam starsza, a może im więcej chłopców sprawdzałam przestawałam powoli wierzyć, że ktoś jeszcze ma taki palec jak mój.
Jak poznać że to ten jedyny? Czym się sugerować? Zaczęło mnie dopadać coraz więcej przerażających pytań bez odpowiedzi. Skąd będę wiedziała? Nie wiedziałam. Najpierw pojawiła się pierwsza wielka miłość, potem druga, potem kolejna i wszystkie tak szybko jak wybuchały żarem wielkiej miłości, tak szybko też gasły. Ale cały czas, gdzieś z boku był kolega. Najpierw kolega, potem przyjaciel, aż w końcu chłopak.
I gdzieś po drodze tej całej historii, kiedy już nie ważne było dla mnie czy istnieje gdzieś mój książe, który ma taki sam palec jak ja, nagle pojawił się w moim życiu. Trudno mi w to uwierzyć do dzisiaj. Opowiadałam mu tę historię, jak Wam teraz, gdy nagle wyciągnął prawą dłoń i rzucił ot tak sobie „Ja mam taki palec”. Długo oglądałam jego dłoń zanim przyznałam, że rzeczywiście jego palec prawej dłoni jest identyczny. Byłam zakochana. Nie od momentu kiedy zobaczyłam jego dłoń. Wcześniej, bo coś nieopisanego pchało mnie w jego stronę, a widok jego dłoni przekonał mnie, co to było.
Pojawił się więc problem. Po czym poznać miłość? Ale taką prawdziwą? Z jednej strony miałam księcia z bajki, na którego czekałam całe życie i w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia, a z drugiej przyjaciela, którego kochałam równie mocno i wiedziałam, że mogę liczyć na niego w każdej sytuacji.
Dzisiaj mija 10 lat od naszego ślubu. Mamy dwie cudowne córki. Przez te dziesięć lat bywało różnie, ale z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jestem z odpowiednią osobą w odpowiednim miejscu. Wiem, że jestem w swojej bajce. Szczęśliwa. Kurcze, jestem naprawdę bardzo szczęśliwa.
Jak myślisz, kogo wybrałam?
Piękna historia… naprawdę jak z bajki 🙂
Pewnie padło na przyjaciela 🙂 Ale ciekawi mnie ten palec, czym się różnił od pozostałych?
ma 4 kreski a nie 3 jak u każdego 😀 widoczne na zdjęciu 🙂
Jak Ty się tych czterech kresek dopatrzyłaś!? I tego, że u innych ich nie ma? W życiu bym tego u siebie nie zauważyła:))) Tak czy inaczej,piękna historia. Może spokojnie wejść do kanonu opowieści rodzinnych, takich co to wnukom i prawnukom się opowiada 🙂
Piękna historia.
Stawiam na przyjaciela <3
Chyba każda osoba czytająca Twój wpis pierwsze co to oglądała swój „malutki paluszek”. Nawet nie wiem co napisać. Po pierwsze może to, że uwielbiam takie mega romantyczne historie. I nawet jeśli paluszek jest mało romantyczny to tekst jest napisany w bardzo miłosny sposób. Poza tym życzę sobie tych 10 lat małżeństwa – mnie nie było dane nawet być żoną i tatusia mojej Nadii też nie zatrzymałam przy sobie… Po trzecie życzę Wam wszystkiego najcudowniejszego i kolejnych lat razem! <3
Moja ulubiona historia. Mogę czytać w nieskończoność. Za każdym razem, kończę z husteczkami!
Z tego wzruszenia „c” mi zjadło. Chusteczkami miało być!